Wstalem rano , sniadanie i dobra kawa to swietny podklad podd kilka godzin w wodzie ,
nastepnie poszedlem zaznajomic sie z tutejsza rafa, w sumie dwa razy dalem nura i spedzilem tak w wodzie cale przedpoludnie, fantastyczne ryby, ale niestety zbyt duzo smieci sie w wodzie trafia, widac miejscowi za bardzo nie bdaja o to co najcenniejsze dla nich .
Popoludnie zrobilem sobie spacerowe, gdyz odplyw jest tu tak duzy, ze nurki z fajka sa raczej malo ciekawe, poszedlem w glab wyspy , w pewnym momecie postanowilem zejsc w strone plazy i wyladowalem na brzegu lasu mangrowego odslonietego podczas odplywu, zdecydowalem sie pojsc jego skrajem, co okazalo sie prawdziwym szalenstwem, poczatkowo pisek zamienil sie w blotnista maz w ktorej stropy zaczely mi gzeznac, hmm, chwilami dawalo sie isc po powalonych konarach , ale czasem brodzilem w blocie pokostki, po pol godzinie juz niezle zmeczony wyszedlem na piaszczysta plarze, ale nawet nie bylo latro sie obmyc z blota siegajacego mi kolan, bo woda tak daleko odplynela, ze tylko niewielkie kaluze byly przy brzegu, zanim znalazlem kawalem plazy wypelniony woda ktora zostala w zaglebieniu przemaszerowalem jak straszydlo przez czesc wioski, pewnie miejscowi mieli ze mnie niezly ubaw,
Wrocilem do pensjonatu padniety, ale nie dalo sie dlugo polenic, bo cala chmara dzieci z wioski sie zbiegla i ciagnac mnie za reca zmusila do wspolnej zabawy, wiec dzwigajac je na zmiane na ramionach, robiac z nimi samoloty i inne wyglupy dobilem sie do konca, tak ze juz nie mialem sily na nic, hehe pewnie miejscowi rodzice specjalnie te dzieci mi podeslali, by mieli spokojna sobote dla siebie , :)