Bundi wybraliśmy na ostatnie miejsce w Rajastanie, postanowiliśmy trochę tu pośmierdzieć, bo nie chce się nam już oglądać kolejnych miast.
Okazało się, że to całkiem dobry wybór, spokojne i ciekawe miasto.
Hugh Grant grający w filmie 4 wesela i pogrzeb, niestety popadł by tu w poważne kompleksy. Przedwczoraj w Bundi wyprawiono hurtem 140 wesel, widok był nieziemski. Młodzi kandydaci do ożenku, pousadzani w rzędach na wojskowych transporterach wiezieni byli w paradzie na czele której defilował wymaziany słoń, kilka udekorowanych koni i tysiące turbanów na głowach gości :p
Miny młodych były warte zobaczenia, chyba żaden z nich nie był uśmiechnięty i tylko goście w tłumie okazywali jakąś radość,
Panny młodej nie było żadnej na tej paradzie, cóż takie tu zwyczaje, że dopiero pod koniec imprezy dołącza do pana młodego, który wcześniej jak paw wystrojony z nieszczęśliwą miną musi odbębnić show dla gawiedzi.
Po południu na markecie, dla przeciwwagi napotkaliśmy kondukt żałobny, więc od razu skojarzyło się na z filmem. Poczuliśmy, że los nas wyróżnił, bo w jeden dzień brać udział w 140 weselach i jednym pogrzebie, to naprawdę wyczyn :)
Wieczór był niestety straszny, bo te 140 zaślubin rozproszyło się po okolicy i ze wzystkich stron dudniła kocia muzyka, eksplodowały petardy i dobiegały głosy wrzeszczących hindusów. Całe szczęscie, że zrobili to hurtem, bo rozłożone na 140 dni doprowadziło by do szaleństwa.
Jedynie małpy wyglądały na uradowane i zaciekawione tym zamieszaniem, bo to zawsze okazja, by podkraść coś do jedzenia.
Na szczęscie poza tym dniem Bundi jest na swój sposób senne, ulicami przechadzają się ospałe krowy, świnie wylegują się wzdłuż rynsztoku i tylko czasami gdy sfora psów je pogoni robi się zamieszanie i słychać kwiczenie uciekających w panice świń.
Wyższe poziomu kondygnacji opanowane są przez małpy, których są tu setki. Wszystkie tarasy, balkony i wolne przestrzenie położone w ich zasięgu są ominowane małpimi odchodami, nawet nie oszczędziły ślicznego pałacu w mieście.
Dni mijają tu leniwie, mamy swoją ulubioną knajpkę, w której trochę gotowaliśmy wspólnie z kucharzami, wieczorami do snu przydaje się szklaneczka rumu. Powoli podróż zbliża się ku końcowi. Pojutrze jedziemy do Amritsaru, a później już tylko przelot do Delhi, ostatnie zakupy i czas będzie się zbierać. Im bliżej końca, tym leniwiej traktujemy kolejne dni, powoli przyjdzie czas na przemyślenia, bo 3 miesiące to jednak spory kawałek czasu.