Wstajemy wczesnie rano . Po 7 wychodzimy na terminal busikow , by pojechac do Dakshni Kali , światyni w której składa się ofiary z żywych zwierząt .
Półtorej godziny jazdy upływa przyjemnie na mieszance snu i krajobrazów.
Na miejscu zjadamy pyszne śniadanie, po którym lądujemy w światyni w której bez żadnej przesady krew leje się po ziemi . Tłumy wiernych stoją w kolejce , dy wejśc do wnętrza , gdzie specjalne osoby zarzynają ich ofiary, kury , kozy ...
Mnóstwo dymu z kadzideł aż gryzie w nozdrza, ale przynajmniej nie czuć zapachu krwi.
Szczęśliwi ofiarodawcy po odprawieniu dziękczynnych modłów wychodzą na zewnatrz trzymając w rękach ociekające kwią swoje ofiary. Teraz \zgodnie z tradycją pozostae im udać się do otaczającego to miejsce lasu , by przyrzadzić grila i skonsumować mięso . Nic się przecież nie może zmarnować .
Przed południem opuszczamy Dakshni Kali , zjeżdzamy kawałek busem w dół a następnie robimy przyjemny spacer w upalnym słońcu do wioski , w której zachowała się ciekawa światynia i stara zabudowa .
Spokój jaki nas w niej dopada, powoduje, że wypinamy wrotki. Po chałaśliwym Kathmandu , miejsce to jawi się oazą spokoju. Krzątamy się robiąc zdjęcia ludzi suszących ziarno i obserwując spokojne życie.
Do Kathmandu wracamy dopiero po zachodzie słońca. Lądujemy w knajpce na przepysznej kolacji.