Sloneczko rano zacheca do wstawania, dzis kolejny dzien w Kathmandu.
Po pysznym omlecie masala przyrzadzonym specjalnie na ostro dostalismy energii by pojechac do Pasuphatinah . Zblizajac sie do swiatyni poczulismy juz swad palacych się ciał, czyli mamy szczescie, ze trafiamy na ceremonie pogrzebowe.
Pierwsze kroki prowadzimy na platforme nad podestami do spalania zmarlych. Gryzacy dym chwilami dusi, oczy lazawia, ale mimo wszystko warto wytrzymac chwile.
Pozniej wchodzimy glebiej na teren swiatyni, po przeciwnej stronie mostu wlasnie przygotowywane sa kolejne , ponoc bardziej znamienite zwloki , hehe .
Na metalowych noszach leza przykryte calunami 2 ciala ofiar, przy ktorych prowadzone sa obrzedy przygotowujace do spalenia. Rzeka przeplywajaca przez teren swiatyni , to miejce zsypu tego co pozostaje po spaleniu. Trafiaja tam niedopalone szczatki i niedopalone kawalki drewna.
Grupka tzw nieczystych zbiera to drewno, by pozniej uzyc go powtornie dla tych biedniejszych , ktorzy nie moga kupic swierzeyc polan drewna.
Widzimy takich ktorzy myja sie i mam wrazenie pija te wode, SMACZNEGO.
Z pasupatinah idziemy spacerkiem do Bodnah , buddyjskiej stupy, najwazniejszego osrodka buddyzmu w dolinie. Sporo ludzi, miejcowi , turysci. Atmosfera tak jak zapamietalem bardzo wyluzowana, spokojna. Zostajemy tu do wieczora, po zachodzie slonca pijemy pyszna herbate imbirowo-miodowo-lemonkową i wracamy do Kathmandu busikiem. Wieczorem jeszcze krotki wypad na Durbar Squer.