Jestem w Kumily, obok parku Periyar.
Zdecydowaliśmy się dla odmiany sylwestra i nowy rok spędzić w górach, gdzie jest ciut chłodniej niż nad oceanem.
Jest tu bardzo znany park narodowy i dla odmiany, zamiast szukac jakiejś dzikiej imprezy zdecydowaliśmy się o świcie w nowy rok obejrzeć park, więc wieczór spędziliśmy w miarę grzecznie, w nazwaliśmy go wieczór z Obamą, bo nabyliśmy rum o nazwie biały dom :)
Hindusi oczywiście nie przepuścili okazji i całą okolicy rozświetlona była petardami.
Po pólnocy poszliśmy spać by wstać przed wschodem słońca.
Brama parku była kilka minut spacerem od nas, słyszeliśmy , że nie jest łatwo dostać się na rejs o wschodzie słońca, ale to co zobaczyliśmy lekko nas przeraziło. Przed bramą kłębił się długi sznur samochodów i autobusów.
Zaczepił nas rikszarz i zaproponował, że za głupie rupie gwarantuje nam, że dowiezie nas prze całym tłumem. Skusiliśmy się, gdy otworzyli bramę parku zaczął się istny armagedon, kto silniejszy wpychał się rikszą, blokując inne pojazdy.
Po drodze z bramy do kas ( 3 km) dostaliśmy instrukcję , że ostatnie 400m trzeba przejśc, i jeśli chcemy mieć bilety musimy biec :P
Gdy dotarliśmy wraz z gromadką innych riksz z każdej wyskoczyła grupka hindusów i zaczęła biec, nie pozostało nam nic innego, jak zrobić to samo, i wypluwając płuca, ścigaliśmy się z hindusami , trzymając się w miarę czoła peletonu :P
Z każdym metrem zawodnicy słabli, my zresztą też, dopiero wstaliśmy z łóża po 4 godzinach snu, pod koniec dystansu w zasadzie już nikt nie biegł, tylko szedł w miarę szybkim krokiem,
Dopadliśmy do kas mając przed sobą nie więcej niż 10 hindusów, za nami kolejka rosła w zawrotnym tempie.
Jeszcze pozostało wypełnić formularz, ale nie mieliśmy długopisu, wkurzyłem się, bo płaciliśmy za wejście 12 razy drożej niż hindusi i jeszcze mamy taki wysiłek, więc szarpnołem za rękaw strażnika i mówię, że skoro płacę 300 rupi a reszta 25, to ja chcę bilet natychmiast. o dziwo zaraz dostaliśmy długopis, i następnie zostaliśmy podepchnięci do okienka. W efekcie zakupiliśmy bilety, jak się póżniej okazało, na dwa najlepsze miejsca na samym przodzie łodzi, mimo, że sporo osób już zdołalo kupić bilety przed nami, znaczy, że metoda siłowa zadziałała. Następne pól godziny dyszeliśmy i dochodziliśmy do siebie po morderczej przebieżce, w końcu zasiedliśmy na łodzi, a jakże, na samiutkim przodzie, przynajmniej jakiś pożytek był z tego , że płacimy wiecej :)
Ruszyliśmy, łódź leniwie zagłebiała się w wąskie jezioro, z początku przy brzegu przespacerowała się rodzinka lisów, później stadko czegoś o budowie krowy, jeszcze kilka sarnowatych, nieliczne ptaki i jeden słoń leżacy na ziemi z wypiętym zadem w naszą stroną.
Prawie 2 godzinny rejs, dał nam miłe widoki krajobrazowe, ale zwierzyny nie uświadczyliśmy.
po powrocie na przystań, przynajmniej zjedliśmy dobre śniadanie noworoczne, na terenie parku w towarzystwie małp próbujących dostać się do wnętrza kantyny.
Chyba wyleczyliśmy się z hinduskich parków narodowych.
w każdym razie jesteśmy dumni z siebie, że nowy rok rozpoczęliśmy od silnego postanowienia, zerwania się rano, by przynajmniej spróbować obejrzeć zwierzaki, wróży to, że będzie to rok spełnionych marzeń :P