Dziś przełamałem lenia i wstałem rano, by poszwędać się po nabrzeżu. Było mało ludzi, więc bez większego trudu, wyłapał mnie z garstki ludzi sprzedawca kwiatów, którego poznałem będąc tu poprzednio. Poczęstował mnie kubeczkiem herbaty którą wypiłem brodząc po mokrym nabrzeżu, zrewanżowałem mu się, kupując u niego wianek ze świeczką, którą uprzejmie mi zapalił, po czym puściłem ją z nurtem rzeki, na dobrą karmę, w porównaniu z poprzednią opcją pozyskiwania dobrej karmy, ta jest wręcz darmowa, bo kosztowała 5 rupii :P
Od rana byłem mocno zaspany i nie połapałem się kiedy koleś wkręcił mnie na następny dzień, na familijny obiad, mamy się stawić jutro w południe na nabrzeżu, skąd ma nas zabrać do domu. Grześ zastanawia się, gdzie jest haczyk i pewnie dowiemy się tego jutro, jak skorzystamy z oferty.
Po śniadanku postanowiliśmy odwiedzić wreszcie złotą świątynię, do której by wejść nie można mieć nic oprócz paszportu, przy pierwszym podejściu strażnicy nawet przeglądali mi portfel, co wprawiło mnie w lekkie zakłopotanie, gdy widziałem jak przyglądali się jego zawartości ( nadmienię, że nie był pusty , bo zawierał cały nasz papierkowy dobytek :P )
Pokornie dalismy się kilkakrotnie zmacać dokumentnie przy wejściu, co nazwano Body Cheking , niech im będzie, skoro to lubią :P
Następnie skrupulatnie odnotowano nasze dane z paszportów i po zdjęciu butów weszliśmy do środka. Gęsty tłum hindusów przeciskał się przez ciasne przejścia, jak w amoku, polewajac mlekiem i obsypując kwiatami poszczególne figurki bóstw, przy okazji płacąc za każde błogosławieństwo opiekunowi figury ( stwierdziliśmy, że to całkiem niezły biznes, który w obliczu dużego bezrobocia u nas, może wart zaimpotrowania. W pewnej chwili , gdy przy głównej figurze próbowaliśmy zerknąć przez gęsty tłum do środka, podszedł do nas jeden z żołnierzy, pilnujący świątyni i powiedział, że w innym miejscu widok jest lepszy, po czym zaciągnął nas za sobą do pawilonu, w którym zawieszony był monitor na którym był wyświetlany obraz na żywo z wnętrza, hmm, nie o takie udogodnienie nam chodziło, ale jego dumna mina nakazywała nam uprzejmie podziękować za tzw. udogodnienie. Nie omieszkam też wspomnieć, że na pożegnanie naszej wizyty w świątyni, siedząca na dachu małpa obsikała nas :) wprawiając nas w poważne zakłopotanie, bo nie wiedzieliśmy, czy to kolejna good karma, czy też jakieś złe fatum :P
Wychodząc ze świątyni załapaliśmy się na sprzątanie wejścia, które polegało na zmywaniu wąziutkiej (max 2 m) uliczki wężem strażackim, więc woda lała się po nogach, a niektórych zmoczyła znacznie powyżej kolan :) Ja oczywiście oberwałem po łydkach.
Udało się nam po wyjściu znaleźć niewielki urząd pocztowy, informacje o istnieniu którego są chyba tajne przez poufne, bo nawet stojący obok wojskowi, pilnujący świątyni, twierdzili, że tu nie ma żadnej poczty. Urząd był wielkości niewielkiego WC w europejskiej knajpce, ale miał nawet kawałek lady, przy którym udało się nam babyć znaczki. Namierzyliśmy też stojący obok metalowy pojemnik, wyglądający jak duży hydrant, który służy za skrzynkę pocztową :)
Przybici powagą problemu jaki sprawiła nam małpa, postanowiliśmy zrobić sobie medytacyjną sjestę, licząc, że lekka drzemka pozwoli nam rozwikłać tajemnicze znaczenie małpich sików :P
Niestety, problem się sam nie rozwiązał, więc natchnienia szukamy dalej, w związku z tym wieczorem po kolacji postanowiliśmy iść na koncert klasycznej muzyki hinduskiej.
Przed wyjściem z tarasu naszego hostelu zauważyliśmy na podwórku obok pokaz kukiełek, zachęceni poszliśmy zobaczyć. Okazało się, że ustawiono małą scenę przed którą siedziała gromadka 3-5 latków ochoczo obserwująca jakieś sceny rozgrywające się między kukiełkami. Wszystko było by w idealnym porządku, gdyby nie fakt, że pod nimi wisiał stransparen informujący, że to w ramach obchodów światowego dnia walki z AIDS. Ciekawe, co 3-5 letnie dzieci z tego pokumały :)
Wracając do koncertu przy dźwiękach sitaru i tabli próbowaliśmy zalewitować, co nie okazało się możliwe, z racji nadmiernie obfitej kolacji. Przynajmniej tancerka, która zwinnie poruszała się w rytm muzyki, chwilami traciła kontakt z gruntem.
Ot i dzień dobiegł końca, i powoli zaczynamy się zastanawiać, czy to nie był dzień pod znakiem wodnika, bo aż trzy elementy na to wskazują, małpie siki, woda w butach i hydranto-skrzynka na listy.