Rozleniwieni opuściliśmy Kovalam, kilka dni nic nie robienia spowodowało, że gdy wstaliśmy rano by zdążyć na pociąg na 9.50 z Trivandrum, miałem wrażenie, że jeszcze śpię.
Przespałem cała drogę w autobusie do miasta, pożniej to samo było w pociągu do Kollam, tu jednak musiałem się obudzić, bo znalezienie noclegu było trochę trudniejsze niż zwykle.
Ostatecznie wylądowaliśmy w podupadającym i mającym za sobą czasy świetności hotelu, za to pokój był wielkości małego boiska :P
O 14 wybraliśmy się na rejs po Munroe Island, po raz pierwszy skorzystaliśmy z usług biura, daliśmy się zapakować z kilkoma białasami do busa i pojechaliśmy ok 30 km, od Kollam. Oczywiście ja przespałem cała drogę, obudziłem się w jakiejś wiosce, gdzie wpakowali nas do canoe i popłynęliśmy kanałami pośród palm, i plantacji. Pogoda nie była najlepsza, więc ostatecznie zrobiłem kilka zdjęć, ale miejsce okazało się nawet interesujące. Było tu sporo ciekawych ptaków, oczywiście śliczne kingfishery, które zimują tu uciekając z Kashmiru, orły morskie, z ślicznymi białymi szyjami, kormorany, czaple a poza tym węże wodne i pewnie wiele innych których nie dostrzegłem.
Wróciliśmy do miasta po zmroku, i z racji, że nasz zapas się osuszył ruszyliśmy w poszukiwaniu źródełka.
Jak zwykle nie zajmuje nam to wiele czasu, ostatnio stwierdziliśmy, że powinniśmy napisać przewodnik, po źródełkach w indiach. Zwyczajowo są to jakieś mroczne zakamary, w których za mocnymi kratami siedzi sprzedawca, w przed nim kłębi się tłum sprsgnionych hindusów.
Z racji, że południe nie sprowadza Old Moonk'a, testujemy inne rumy, ich gamę też moglibyśmy opisać w ciekawym podręczniku :P
Dziś mieliśmy okazję spróbować lokalnego specjału ginger beer , nie miało to nic wspólnego z piwem, ale było wręcz pyszne, mocno imbirowe, aż lekko ostre