Jesteśmy na Cape Comorin, w Kanyakumari, na samym koniuszku Indii, gdzie zlewają się wody z zatoki bengalskiej i oceanu indyjskiego.
Miejsce, poza specyficznym położeniem nie okazuje się dla nas bardzo atrakcyjne, bardzo skomercjalizowane, pełne wpadających tu na chwilę hindusów, którzy potrafią stać w wielogodzinnej kolejce, by popłynąć na niewielką wysepkę z ciekawą świątynią, ponadto milionem straganów sprzedających niewyobrażalne badziewie i wielkich hoteli. Nam udało się w tym harmidrze znaleźć wyśmienitą knajpkę, w której obsługa zdążyła nas polubić :P
Spędzamy tu dwie noce, więc wieczorem mamy okazję obserwować specyficzne zachowanie hindusów, potrafiących naprawdę poświęcić się, by mieć pamiątkowe zdjęcia z tego miejsca. Wrzucone poniżej fotki najlepiej to obrazują.
Oczywiście czekaliśmy tu na koniec świata, z buteleczką rumu siedliśmy przy niewielkiej świątyni, na samym cyplu i wypatrywaliśmy zapowiadanego armagedonu. Jedyne, czego się doczekaliśmy, to stanu lekkiego rozchwiania nóg, wskutek opróżnienia jej zawartości. :P
A mogło być tak romantycznie, przeżyć koniec świata na końcu świata :)