Wyjechaliśmy z Mamallapuram wypoczęci. Krótki pobyt nad morzem pozwolił zregenerować siły, odpocząc od zgiełku .
Opuszczaliśmy to miejsca z przeświadczeniem, że jedziemy do Trichy. Po drodze jednak okazało się, że musieliśmy zweryfikować plany. Po dotarciu do Ponduchery, gdzie planowaliśmy kolejną przesiadkę, okazało się, że najbliższy bus do Trichy będzie za 10 godzin, więc zdecydowaliśmy się, na krótsze odcinki i kolejne przesiadki, ale dzięki temu udało się przed zmrokiem dotrzeć do Tanjavur.
Zaraz przy dworcu znależliśmy lodge z przyzwoitymi pokojami, sił starczyło jeszcze na krótki spacer , kolację, którą zgodnie z lokalnym zwyczajem zjedliśmy łapkami, bez sztućców i szklaneczkę rumu.
Wstałem następnego dnia rano po wschodzie słońca i poszedłem na spacer do świątyni. W ciepłym porannym słońcu na tle błękitu jej jajestatyczna wieża wyglądała niesamowicie.
Wewnątrz kszątali się już pierwsi pielgrzymi i zaraz po wejściu dopadli mnie, by robić sobie ze mną zdjęcia. Powoli przywykłem już, że w takich miejscach staję się głowną atrakcją.
Po śniadaniu wróciliśmy ponownie do świątyni, by spokojnie podziwiać jej misternie zdobione delate, to jak do tej pory najładniejsza świątynia jaką oglądamy, wewnątrz panuje niesamowita atmosfera, czuje się rozluźnienie, a Tamilczycy podchodzą do nas by się przywitać i pozdrowić.
Oczywiście zaliczamy kolejną partię robienia za misia zakopiańskiego, na szczęście , tym razem padło na Grzegorza, ja czasami tylko robiłem tym scenką zdjęcia.
Później poszliśmy w stronę pałacu , który nie okazał się zbyt interesujący, widać ogrom budowli i pewnie w czasach panowania króla zapierał dech w piersiach, teraz ciekwa okazała się dla na mała ekspozycja starodruków należacych do tutejszej biblioteki. Ręcznie zdobione księgi, fantastyczny atlas anatomiczny z 17 wieku, i wiele innych.
Po 13 stwierdziliśmy, że wyczerpał się nam miejscowy repertuar atrakcji, zdecydowaliśmy się więc, z uwagi na bliskie położenie, podskoczyć do Trichy i tam zainstalować się na noc.