Jesteśmy obecnie w Puri.
Kilka dni nie kożystałem z internetu, nadrabiam więc zaległości, przedstawiając podróż do Puri i czas spędzony tutaj.
Poniedziałek 3.12.12
Droga do Puri zaczęła się interesująco. Z centrum Waranasi wzięliśmy Tuk-Tuk, by dojechać do oddalonej o kilkanaście kilometrów stacji Mughal Saray. Driver przebijał się przez gęsty tłum, jakby zależało mu na premi. Kurz unoszący się miejscami nie pozwalał swobodnie oddychać. Po drodze zaliczyliśmy postój, bo driver musiał odprawić modły w niewielkiej świątyni stojącej na drodze, która wyglądała jak wielkie grono róznej wielkości dzwonów.
Na dworcu czekało nas wyzwanie, musieliśmy ustalić numery naszych rezerwacji.
Dla tych którzy nie znają zasad podróży kolejami indyjskimi, objaśnię:
bilet można kupić na ściśle określoną trasę, na konkretny numer pociągu. Mam to szczęscie, że posiadam własny login i mogę takie bilety kupować bezpośrednio w internecie, ale to nie zawsze oznacza możliwość nabycia biletu z potwierdzoną rezerwacją. Bilety kupuje się wyszukując konkretnego pociągu i w zależności od stanu miejsc wolnych, można kupić bilet z listy podstawowej, ówczas otrzymuje się numery miejsc, ale często system pokazuje, że pula podstawowa jest wyczerpana i wówczas kupuje się bilet z puli rezerwowej, tzw. Listy oczekujących. Takie właśnie były nasze bilety, na kilka dni przed odjazdem otrzymaliśmy potwierdzenie, że status naszych biletów zmienił się, mamy potwierdzone miejsce, ale system nie podał nam ich numerów. Na dworcu przed odjazdem pociągu wywieszane są listy z nazwiskami pasażerów i konkretnymi miejscami rezerwacji. Musieliśmy więc w stercie wiszących list odszukać naszego pociągu, a następnie znaleźć swoje nazwiska i pokazane przy nich miejscówki.
W miarę sprawnie udało się nam przekopać przez długie listy. Poszliśmy w stronę peronu. Na wiadukcie doprowadzającym do peronów siedziała liczna rodzinka małp, wyglądając jakby oczekiwałą na swój pociąg.
Dla bardziej wrażliwych , ciekawszym widokiem pewnie były stada szczurów hasające po peronach i wzdłuż torów.
Okazało się, że nasz pociąg złapał opóźnienie. Wyświetlono komunikat o 2 godzinach, który później wielokrotnie zmieniano, więc ostatecznie odjechaliśmy z ponad 4 i pół godzinnym poślizgiem. Wraz z Raahim wpakowaliśmy się do pociągu, zajeliśmy własne leżanki i poszliśmy spać. Raahi siedział cichutko w plecaku, nie wychylając się, z niego, by go przypadkiem nie złapał konduktor.
Rano obudził nas wzmożony ruch w korytarzu, zaczęli krążyć sprzedawcy herbaty, kawy, przekąsek, a po nich wszystkiego, co wpadło w ręce, a co wydawało się nam zupełnie zbędne w podróży. Czasami przewinął się jakiś żebrak. Ruch sprzedawców wzmagał się podczas postojów.
Pociąg jechał, czas mijał, a my zamiast być w południe, dotarliśmy do Puri przed 19 , a więc już po.zmroku.
Na szczęscie sprawnie poszło znalezienie noclegu. Wyszliśmy zobaczyć po ciemku plaże, ciepła bryza orzeźwiała po wielu godzinach spędzonych w pociągu. Później trafiliśmy na knajpkę która okazała się rewelacyjna, ale zmęczenie nie pozwoliło się zbyt długo delaktować smakołykami. Padaliśmy po długiej podróży, więc poszliśmy spać.
Sroda, 5.12.12
Pyszny naleźnik z bananami i kubek kawy od rano wystarczył, byśmy mieli siły na rozpoczęcie poznawania okolicy, zerknęliśmy na plaże, a następnie chcieliśmy udać się na dworzec by jechać do Konark, gdzie jest stara , bardzo znana świątynia. Zaczepił nas kierowca Tuk-Tuka, spytał gdzie chcemy jechać, powiedzieliśmy, że na dworzec , by złapać busa do Konark. Okazało sie, że on wraca do Konark, i zaproponował nam tak atrakcyjną cenę, że zrezygnowaliśmy z autobusu, wybierając motorikszę.
Wybór okazał się idealny, bo po drodze przy plaży 3 km, przed Konark trwał akurat międzynarodowy festiwal rzeźb w piasku. Srobiliśmy sobie więc tam przerwę podziwiając czasam porządną, a czasem bardzo radosną twórczość tzw artystów.
Dopadłi nas reporterzy jakiejś hinduskiej telewizji i udzieliliśmy wywiadu na plaży :P
Czekam kiedy teraz przyslą nam poważniejsze propozycje , może z Bollywood :)
Konark okazało się niezbyt wielką świątynią, ciekawie zdobioną postaciami z kamasutry wyrytymi w kamiennych blokach.
Część z przedstawień jest bardzo śmiała i bardzo sugestywna, myślę, że wiele z nich mie przeszło by naszej purytańskiej cenzury.
Raahiemu świątynia bardzo się spodobała :)
Po południu wybraliśmy się na tzw bulwar nadmorski w innej częsci miasta, gdzie wśród mnóstwa straganów, tłumy hisdusów spędzały popołudnie i wieczór.
Trafił nam się przy okazji sklep i nabyliśmy cudowny 7 letni rum Old moonk.
Wracaliśmy rikszą rowerową i Grześkowi włączył się mechanizm wspólczucia, dla dziadka który nas wióżł. Pokazałem mu, że na innych rikszach siedzi po 2 opasłych hindusów, z których każdy waży tyle co my razem i wytłumaczyłem, że dzieki nam dziadek ma za co zjeść kolację. Uspokoiło to jego sumienie :P
Czwartek, 6.12.12
Dziś po śniadaniu pożyczyliśmy rowery. Naszym celem było odwiedzenie położonej o ok 13 km. wioski Raghurajpur, która znana jest z kultywowania tradycji artystycznyego rzemiosła.
W upale, pomiędzy wszelkiej maści trąbiącymi pojazdami, po ok 40 minutach dojechaliśmy do wioski. Nie zdązyliśmy zejśc z rowerów, a zdążył otoczyć nas tłumek mieszkanców, z których każdy przekrzykując się próbował zaciągnąc nas do swojego domu, by pokazać nam swoją twórczość. Poczułem, że wdepneliśmy w wyposzczonych brakiem klientów ludzi i potrzebna była szybka opcja ratunku, by nas nie zamęczyli już na wstępie.
Lekko stanowczym głosem uciszyłem rozbrykane towarzystwo i oznajmiłem, że przywiozłem ze sobą dziennikarza z Polski, który zamierza napisać artykuł promujący ich wioskę, a ja mam to zilustrować zdjęciami, wiec jeśli zależy im na dobrej promocji, niech pokażą nam wioskę z najlepszej strony, byśmy wynieśli dobre wrażenie i dzieki temu opisali jak najlepiej dla nich wioskę, promując ją dzieki temu.
Podziałało :P
Zaczęli nam opowiadać o ciekawych malowidłach zdobiących domostwa, o długiej tradycji, i tylko czasami, któryś jeszcze wyrywał się, byśmy weszli do domu obejrzec jego towary, ale nawet pozostali wówczas go temperowali,
Dzięki temu pewnie zaprowadzili nas też do tradycyjnej szkoły tańca Gotipusa, czyli młodych chłopców, którzy w czasie pokazów tanecznych ubierają się w stroje kobiece i przy muzyce i śpiewie miłosnych pieśni Radha-Krishna odgrywają Gotipua dance.
W szkole trwały akurat zejęcia, nauczyciel zaprosił nas na specjalny dla nas pokaz, chłopcy, bez tradycyjnych strojów, zatańczyli dla nas specjalny taniec Krishny, który miałem okazję sfilmować, i mam nadzieję, że po powrocie zmontuję z tego ciekawy materiał.
Obejrzeliśmy jeszcze kilka domostw, poprosiliśmy o objaśnienie technik jakie używają do wykonywania tradycyjnych malunków. Okazało się, że sklejają 2-3 warstwy bawełny, używając do tego kleju z drzewa tamaryndu, następnie, tę samą zywicę mieszają z kredą, powlekając tym zewnętrzne strony tak uzyskanego podkładu, a nasenie po zaschnięciu, polerują to do stanu gładkiego.
Na takim podkładzie nanoszą kontur a następnie przy użyciu mineralnych farb pochodzących ze sproszkowanych kamieni, dekorują go kolorami.
Ciekawa technika, malowidła na domach były bardzo interesujące i nawet łądne, ale to co nam pokazali, jako aktualne wyroby, w większości wrzucił bym do kosza.
Wioska mimo tego, że w większości produkuje kiczowate wyroby jest warta odwiedzenia, położona wśród spokojnych rozlewisk, stanowi miły i barwny akcent.
Podróż powrotna byłą znacznie trudniejsza, upał jaki lał się nam na głowy, był trudny do zniesienia,
więc gdy dotarliśmy do Puri, opadliśmy na kszesełka naszej ulubionej kafejki. Kelner na nasz widok szczerze się ucieszył, wiedział, że znów będzie mógł wysępić od nas pysznego goździkowego djaruma. Po lekkim słodkim lunchu poszliśmy na plaże.
Długo nie cieszyliśmy się spokojem, bo gdy tylko przysiedliśmy na piasku, najpierw nieśmiało a poźniej całymi stadami, hindusi podchodzili do nas prosząc o możliwość zrbienia sobie fotki.
Kończyło się na tym, że wieszali się prawie na nas, by na zdjęciu pokazać zażyłość znajomości.
Tak więc staliśmy się przysłowiowymi misiami do zdjęc, rodem jak z Zakopanego, też biali, przykurzeni nieco, jak Zakopiański kocmołuch, :P
Jutro jedziemy do Chennai, podróz zajmie cała dobę, więc dotrzemy tam dopiero w sobotę rano, i na miejscu zdecydujemy czy zostaniemy w mieście, czy od razu pojedziemy kawałek dalej, do Mammalapuram,
Możliwe, że z tego powodu, kilka dni nie będę na bierząco uzupełniac relacji.